wtorek, 15 września 2009

Francuski syndrom Stendhala








Stendahl bawiąc we Florencji i mając możliwość obcownia z tak ogromnym nagromadzeniem sztuki pieknej wszelakiej,nie wytrzymał natłoku wrażeń i legł zmożony gorączką w hotelowym pokoju na całe trzy dni.Wracał jeszcze nie raz do Florencji i już na przedgórzu Alp dopadał go ten sam niepokój,wzruszenia,serca kołatania.Na samą myśl,że znowu tam będzie.
Nie potrzebowałam Florencji/tam to pewnie zapomniałabym w ogóle oddychac z emocji/ -dopadło mnie w Luwrze.Pisała już o tym Magoda,bo ja tez tam dopadło ,przy wazach.
A mnie...nadmiar piękna tego co tam się ogląda był za duży i nie dałam rady go unieść.Nie podejrzewałam sie nigdy o taka reakcje a jednak...
O Wenus z Milo i Nike z Samotraki żartobliwie się mówi,że to najbardziej przereklamowane starożytne manekiny-jeden bez rąk ,drugi bez głowy.Tradycyjnie przy Wenus kłębił się tłum,przed barierkę z czerwonych plecionych sznurów nie sposób się było dostać.A w tej samej sali jeszcze jakieś malowidła,bezręka dama musiała dzielić sie pokojem i uwagą z innymi.Cóż ,skłamałabym,gdybym powiedziała,że oglądałabym ją długo i wnikliwie.
Drugi "manekin" to było objawienie.Idzie się do Nike po schodach,ku gorze,na podest na półpiętrze.Pod wielkim świetlnym plafonem stoi ogromna,sepiowa...Jest piekna,po prostu piękna,w tym swoim dramatycznym ślepym locie...dumna i mimo wszystko triumfująca...żadnego kokietowania alabastrowymi kształtami ...surowe piękno przywodziło mi na myśl rzeżby dziobowe z dawnych okrętów...przyprawiła mnie o szloch ściśniętego gardła,jak jeszcze nic w życiu...dla mnie jest prawdziwym zwycięstwem ducha nad materią.

niedziela, 13 września 2009

Na bazarze w dzień targowy...

Chciałabym pokazać dziś zdjęcia troszkę inne niż do tej pory.Pochodzę z małego miasteczka na opolszczyznie, z Prudnika.Tam dorastałam,chodziłam do szkoły...i tam chcę Was zabrać na chwilę,na tamtejszy targ,tzw"zielony rynek".Tam usiłowałam zrealizować swój projekt zadany nam w szkole fotograficznej,dotyczący właśnie aspektu handlowania.Projekt nie ujrzał światła dziennego ale zdjęcia pozostały.Z niektórymi ludżmi ze zdjęć rozmawialiśmy,z niektórymi nie ale protestów wobec aparatu nie było.Zobaczcie,proszę ,może przez moment poczujecie atmosferę tamtego majowgo dnia...małego targu ,w małym miasteczku...











Bardzo dziękuję...

Bardzo ciepło i serdecznie dziękuję Mili z Domilkowego Domku za wyróżnienie. To bardzo miły gest i czuję się wyróżniona bo wokół tyle zdolnych i twórczych kobiet i nagle ja, ze swoimi zdjęciami ląduję wśród nich.Jeżeli one,zdjęcia, inspirują to znaczy , że pełnią swoją rolę.
Tradycja każe,żeby to wyróżnienie przesłać dalej.Problem w tym,że autorki wszystkich blogów,które podczytuję już mają takie wyróżnienia.Czy można je wręczać po raz kolejny?Nie wiem tego...Prawda jest taka,że parę miesięcy temu szukałam widomości na temat decoupage i trafiłam na blok Asket,która na pewno jest wielu osobom znana.I to od Asket wszystko się zaczęło.Wiedziałam,że ludzie piszą jakieś blogi,że to można czytać w necie ale ja,jako urodzona w tamtym wieku,czytałam ksiązki.I odkrycie blogów ,na których dziewczyny i panie piszą ,-zamieszczają zdjęcia,dzielą się wiedzą i doświadczeniami i pasjami-to było dla mnie swoiste objawienie.Po pół roku biernego czytania poczułam się troszkę jak mały złodziejaszek,który wykrada cudze myśli,emocje,pomysły ,inspiracje...Pomyślałam"bierzesz-może zacznij dawać?"...Spodobała mi się od początku idea takiej kobiecej wspólnoty,życzliwości,jaka panuje tu między kobietami...

DLATEGO ....

chciałabym ten znaczek przekazać wszystkim kobietom,do których blogów choć raz zajrzałam.Bo imponuje mi ich wtrwałość i konsekwencja w prowadzeniu bloga,wysiłek jaki w to wkładają.O gromny szacunek należy się Im za to,ze mimo pracy zawodowej, domu,rodziny,zwierzaków, etc.,etc., znajdują czas i chęci,żeby tu pobyć z innymi kobietami.Dzięki Wam, Miłe Kobiety,mi się także chce tu przychodzić i za to dziękuję.

czwartek, 10 września 2009

Za wysokim murem...











Jest takie miejsce we Wrocławiu ,gdzie czas płynie inaczej.Odgrodzony wysokim murem od ruchliwej ulicy Slężnej,Cmentarz Zydowski daje nam ciszę ,chwilę wytchnienia i sposobność pozbierania myśli.To jest inny cmentarz niż te ,które przywykliśmy odwiedzać .Z całym szacunkiem dla naszych parafialnych czy komunalnych cmentarzy nie znajdziemy tu żadnej tandety czy "cepeliady".Wśród obfitej zieleni,rosnącej prawie dziko,idziemy po kocich łbach wąskich ścieżek.Bujne trawy i wysokie paprocie kryją wśród swego gąszczu poprzechylane macewy.
Wzdłuż murów mieszczą się kaplice bogatych żydowskich rodzin.Wiele tu znanych nazwisk ale nie wtym rzecz.
Byłam tam wiosną,wybiorę się jesienią,po inne klimaty...

wtorek, 8 września 2009

Prezent imieninowy-czyli fotografia to nie wszystko...










Imieniny były parę dni temu a prezent sobie stoi i postoi,mam nadzieję ,długi czas.
Nie lubię niespodzianek,no,już tak mam,nie lubię .I z reguły zawsze mówię ,co sprawiłoby mi przyjemność,a że nie są to pierścienie z brylantem ani nowy telewizor...
Może to mało romantyczne ale unikam tym samym prezentów,z którymi nie wiadomo co zrobić.Znacie takie sytuacje,prawda?
A ten prezent kupiłam sobie sama,drewnianą skrzyneczkę,z przegródkami,postarzaną,z przeznaczeniem na zioła ale nie tylko.A do tego dwa małe szaro-bure wróbelki.Podobała mi się ta kompozycja ale z miejsca zakupu wolałam wyjść tylko ze skrzynką bo pokus tam było,oj było.
Zakup miał miejsce w takim zupełnie niesamowitym miejscu na drodze z Wrocławia do Leśnicy,w drodze na Srodę Sląską.Jest to coś w rodzaju sklepu pod chmurką,specjalizującego się w sprzedaży donic ogrodowych,tarasowych,parkowych,mebli i drobiazgów ogrodowych.Różne śliczności tam mieszkają,sadzonki różnych roślin też ale są drogie.A donice w nieprawdopodobnych kształtach,rozmiarach,kolorach...
A do mojej skrzynki z przegródkami miły memu sercu Marek kupił miniaturowe paprotki,bardzo dekoracyjne i tym samym cała kompozycja zyskała dodatkowy akcent.Po prostu dodał Chłopina wisienkę do tortu , bardzo mi się podoba.Może nie zawsze trzeba się bronić przed niespodziankami?

niedziela, 6 września 2009

Poranna kawa i paryskie wspominki.



















Bardzo często wspominam moje francuskie wakacje,a już szczególnie krótki pobyt w Paryżu.Za krótki,za szybki,za pobieżny...no ale tak musiało być.Za to pobyt bez przewodnika,bardzo dowolny,pozostawiający wybór ,gdzie i kiedy pójść.Kiedy jechałam do Francji to byłam bardzo przekonana,że wieżę Eiffla potraktuję z daleka,na zasadzie"trudno nie zauważyć skoro już jest i na dodatek taka duża".Ten tak oczywisty symbol Paryża wydawał mi się mało godny uwagi,bo taki znany ,aż wręcz oklepany.
Wieża zrobiła mi niespodziankę,jedną z większych w czasie tej wycieczki.Wiedziałam,że jest duża ale nie przypuszczałam,że aż tak ogromna.Robi wrażenie,kiedy się do niej zbliżać,ogromnieje z każdym krokiem,prowadząc wolno od ogółu do szczegółu.Monumentalna i strzelista jest jednocześnie przepięknie ażurowa i lekka.Dane mi ją było ogladać póżnym popołudniem i wieczorem,kiedy stroiła się w błyskotki światełek.
Wiechałam na jej czubek,a jakże,stojąc najpierw w długim ogonku po bilet.Warto było,bo wieża kokietuje wyglądem i wielkością ale jak wielka dama,z gestem i po pańsku spełnia dane obietnice,oferując wspaniały widok ze szczytu.
Zabrała mi parę cennych paryskich godzin,przez co umknęły mi inne atrakcje turystyczne,ale pozostawiła zachwyt,taki trochę dziecięcy ,i wspomnienia...