Stendahl bawiąc we Florencji i mając możliwość obcownia z tak ogromnym nagromadzeniem sztuki pieknej wszelakiej,nie wytrzymał natłoku wrażeń i legł zmożony gorączką w hotelowym pokoju na całe trzy dni.Wracał jeszcze nie raz do Florencji i już na przedgórzu Alp dopadał go ten sam niepokój,wzruszenia,serca kołatania.Na samą myśl,że znowu tam będzie.
Nie potrzebowałam Florencji/tam to pewnie zapomniałabym w ogóle oddychac z emocji/ -dopadło mnie w Luwrze.Pisała już o tym Magoda,bo ja tez tam dopadło ,przy wazach.
A mnie...nadmiar piękna tego co tam się ogląda był za duży i nie dałam rady go unieść.Nie podejrzewałam sie nigdy o taka reakcje a jednak...
O Wenus z Milo i Nike z Samotraki żartobliwie się mówi,że to najbardziej przereklamowane starożytne manekiny-jeden bez rąk ,drugi bez głowy.Tradycyjnie przy Wenus kłębił się tłum,przed barierkę z czerwonych plecionych sznurów nie sposób się było dostać.A w tej samej sali jeszcze jakieś malowidła,bezręka dama musiała dzielić sie pokojem i uwagą z innymi.Cóż ,skłamałabym,gdybym powiedziała,że oglądałabym ją długo i wnikliwie.
Drugi "manekin" to było objawienie.Idzie się do Nike po schodach,ku gorze,na podest na półpiętrze.Pod wielkim świetlnym plafonem stoi ogromna,sepiowa...Jest piekna,po prostu piękna,w tym swoim dramatycznym ślepym locie...dumna i mimo wszystko triumfująca...żadnego kokietowania alabastrowymi kształtami ...surowe piękno przywodziło mi na myśl rzeżby dziobowe z dawnych okrętów...przyprawiła mnie o szloch ściśniętego gardła,jak jeszcze nic w życiu...dla mnie jest prawdziwym zwycięstwem ducha nad materią.